Genezą powstania tego postu było odnalezienie na strychu moich rodziców kalendarza z czasu mojego pobytu w USA i tym samym odnalezienie (na maksa) pokreślonego planu podróży. Posiłkując się nim i folderem ze zdjęciami (z których można wywnioskować kolejność wydarzeń) postanowiłam podjąć się kontynuacji wpisów. Mam nadzieję, że uda mi się być najbliżej prawdy (pokreślone notatki i zatarte wspomnienia nie ułatwiają mi zadania) Ten dzień jest najtrudniejszy, trasa jest bardzo skomplikowana - sama nie do końca jestem w stanie umieścić ją obecnie na mapie...
Nad ranem szóstego dnia wyruszyłyśmy w kierunku Wielkiego Kanionu. Plan był taki, żeby zdążyć przed zachodem (tak tak....jechałyśmy od wschodu aż do zachodu słońca - niemal bez przerwy) do Horseshoe Bend a ostatecznie do Kanionu Antylopy. Trasa teoretycznie daleka nie jest, należy jednak objechać kanion (ten Wielki Kanion) :)
Ten dzień był wyjątkowo trudny ponieważ tereny, które przemierzałyśmy były niezamieszkałe. Był więc spory problem z zasięgiem. Wiązało się to ze sporym stresem, trasa na nawigacji czasami umykała :D Drugi problem to to, że stacji benzynowych na takich drogach jest jak na lekarstwo. Z tyłu głowy miałyśmy też niepokój związany z brakiem noclegu na nadchodzącą noc. Co ciekawe ten zabieg był celowy bo kto odmówi sobie spania nad kanionem? Ale im bliżej wyjazdu tym więcej wątpliwości. A tego dnia już rano zdecydowałyśmy poszukać czegoś na szybko :) Cały dzień bujałyśmy się między Arizoną a Utah (pomijając, że nad ranem ruszyłyśmy z Nevady :PPP ) Miejsca, które odwiedzałyśmy wymagały od nas przejeżdżania między tymi dwoma stanami.
Zapora Glen Canyon- Udało nam się przejeżdżać tamą/ zaporą Glen Canyon (która miała być dla nas nagrodą pocieszenia po tamie Hoovera -która nie była na naszej trasie) Zapora jest zbudowana na rzece Kolorado, tworząc Jezioro Powella. Budowa zapory trwała 10 lat (1956-1966)
Horseshoe Bend - to nic innego jak PODKOWA :) Tworzy ją zakręcająca w tym miejscu rzeka Kolorado.
Trasa z parkingu na miejsce widokowe, choć niedaleka, była dość męcząca. Spowodowane było to bardzo wysoką temperaturą i piaszczystym terenem. Na miejscu znajdowało się bardzo dużo turystów, choć akurat na poniższych zdjęciach w ogóle tego nie widać.
Celem naszej podróży był Kanion Antylopy, w naszym przypadku Upper Antelope Canyon (jest też drugi- Lower Antelope Canyon). Dotarłyśmy tam po południu, kiedy światło nie jest tak piękne jak o poranku. Z punktu początkowego do samego Kanionu zawieźli nas swoimi samochodami (przystosowanymi do warunków) Indianie. Dla wszystkich mających w planach zwiedzenie Kanionu proponuję zapoznać się z tematem powodzi błyskawicznych w tym miejscu.
Zdjęcia bez podłoża, ponieważ tylko tak można udać, że nie ma tam innych turystów :)
Po wyjściu z Kanionu Antylopy zaczęło się ściemniać, zaczęłyśmy gorączkowo szukać noclegu :) Już wiedziałyśmy, że spanie w samochodzie przy takiej temperaturze to głupi pomysł, a spanie przy otwartym oknie (na pustyni) jest jeszcze głupsze (pająki itp.)
Było już dość ciemno kiedy po kilku godzinach jazdy zobaczyłyśmy przy PUSTEJ drodze tipi z napisem ROOMS FOR RENT. Do tej pory pamiętam jak rozpędzona prawie wjechałam do "saloonu" właściciela tego miejsca...Jerry okazał się być super gościem, a to była najlepsza nocka całego Road Tripu :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz